piątek, 25 lutego 2011

Tytułem wstepu (uwaga, długie)

Przepisy gromadzę od czasu, gdy wyprowadziłam się z domu. O ile są potrawy, które przyrządzam "na oko", to jednak dzwonię czasem do Mamy i wypytuję się szczegółowo jak robi się zrazy, albo proszę o podyktowanie przepisu na pierniczki czy jabłecznik. Problem w tym, że zazwyczaj przepisy te zapisuję na małych karteczkach i te karteczki mi gdzieś giną (a i tych, które mi nie zginęły mam spory stos). Najpierw rozważałam wykonanie czegoś w rodzaju małego segregatora z zalaminowanymi stronami, na prywatny użytek, ale potem pomyślałam (zainspirowana niektórymi kulinarnymi blogami), czy nie lepiej podzielić się moimi przepisami z całym światem?
I stąd ten blog.
Ale, ale - przejdźmy do sedna. Gotować lubiłam od zawsze. Jako dziecko pomagałam Mamie, przy czym wyróżniało mnie szczególne nabożeństwo do wszystkiego, co pieczone. Jakoś trudno było mi potem uwierzyć moim koleżankom-licealistkom albo koleżankom-studentkom, że nie umieją gotować, jakkolwiek po jakimś czasie zrozumiałam, że widocznie nie jest to umiejętność powszechna i typowa. Ale mniejsza z tym.
Blog ten zamierzam prowadzić "pode mnie".
Więc najpierw co lubię.
Lubię lubię polską kuchnię, chociaż nie w znaczeniu kartoflano-schabowym. Mamy ciekawą tradycję kulinarną, z tą przedziwną mieszanką wschodu i zachodu, nierzadko w jednym daniu.
Lubię proste dania, ale nie w znaczeniu naleśników. Z niewielu bardzo podstawowych składników można wyczarować rzeczy naprawdę pyszne, a przy tym docenić wagę pojedynczych składników w daniu.

I czego nie lubię.
Najgorszy jest chyba nadmiar. Za dużo cukru, za dużo soli, za dużo tłuszczu, za dużo octu, za dużo przypraw. Paradoksalnie, lekko niedosolona zupa wyjawia aromaty wszystkiego innego co się w niej znajduje :)

I ponieważ prawie robi różnicę, to, żeby mi nikt potem nie mówił, że coś mu nie wychodzi, trzymam się w kuchni pewnych "generalnych" zasad (kolejność losowa):
  1. Margaryna jest produktem w tym blogu niewystępującym. Ciasta piekę bez wyjątku na maśle.
  2. Do smażenia używam oleju z pestek winogron. Do sałatek - oleju lnianego. Nie przepadam za oliwą z oliwek, a tutaj gdzie mieszkam nie da się kupić takiej, która byłaby dobra.
  3. Chleb piekę sama - raczej z konieczności. Zakwas zrobiłam wg słynnego przepisu Liski.
  4. Nie lubię żadnych stucznych produktów, takich jak różne wynalazki śmietanopodobne, słodziki, niskosłodzone dżemy etc. Wszystkie produkty staram się kupowac bez konserwantów, co nie znaczy, że kupuję jakieś najdroższe.
  5. Mleko poniżej 2% tłuszczu uważam za wodę.
  6. Używam brązowego cukru, z tej prostej przyczyny, że tu gdzie mieszkam jest tańszy od białego.
  7. Nie jadam brązowego ryżu, bo go po prostu nie lubię.
  8. Nie używam kostek knorra. Jak nie chce mi się gotować rosołu, kupuję gotowy rosół w kartoniku. Tutaj, gdzie mieszkam jest to tanie i łatwo dostepne. Mój ulubiony jest rosół koszerny - ma smak najbliższy polskiemu.
  9. W zasadzie wszystko piekę na papierze do pieczenia. Nikt nie przekona mnie do pieczenia chleba w blasze posmarowanej olejem i wysypanej otrębami - chleb jak chleb, a ja zostawałam z brudną blachą do odmaczania:) W moich amerykańskich blachach przewodzących ciepło na sposób znany chyba tylko amerykańskim inżynierom chleby są chrupiące tak czy siak.
  10. Makarony kupuję takie z pszenicy durum, najlepiej włoskie.
Ten blog nie ma na celu pouczenia kogokolwiek jak gotować, ani też nie ma szczególnych pretensji artystycznych. Postaram się robić zdjęcia także z przygotowywania potraw (bo szczerze, to jak szukam na coś przepisu to przygotowywanie obchodzi mnie nawet bardziej od artystycznego zdjęcia końcowego efektu, a "pokroić cebulę drobno" może znaczyć wiele różnych rzeczy). Poza tym wiem ile jest różnych portali typu "wielkie żarcie" i podobnych, ale blog ma w sobie coś indywidualistycznego i intymnego, i to mi się podoba.
Więc czekajcie na pierwszego posta bardziej kulinarnego niż ten...